Fritz Pleitgen: Uroczyste przemówienie wygłoszone podczas gali wręczenie XIV Polsko-Niemieckiej Nagrody Dziennikarskiej w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze, 31 maja 2011

Szanowna Pani Marszałek,

Szanowni Państwo,

Drodzy Nominowani,

jestem bardzo wdzięczny województwu lubuskiemu, Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej i Fundacji Roberta Boscha za zaproszenie mnie do uczestnictwa w IV Polsko-Niemieckich Dniach Mediów w tak reprezentatywnym charakterze. W mojej 59-letniej pracy zawodowej dane mi już było pełnić wiele funkcji, ale nigdy jeszcze nie byłem honorowym ambasadorem. Jak widać, nawet w zaawansowanym wieku można jeszcze zrobić karierę.

Jako dziennikarz zobowiązany jestem do prawdy i szczerości. Dlatego od razu pragnę się przyznać, że w sprawie pełnienia przeze mnie funkcji honorowego ambasadora Polsko-Niemieckich Dni Mediów miałem duże wątpliwości. Z moją znajomością polskiej prasy nie jest najlepiej, a niemieckie relacje o Polsce także śledziłem w ostatnich latach niezbyt intensywnie. Skierowałem swoją uwagę na inne zadanie. Jako szef Europejskiej Stolicy Kultury RUHR 2010 miałem przekonać Europę i świat o fakcie całkowicie nieznanym mieszkańcom własnego kraju. Otóż moim zadaniem było zaprezentowanie Zagłębia Ruhry jako metropolii kulturalnej o międzynarodowej randze. Dotychczas region miał taką opinię, jaką ma w Polsce Nowa Huta. Ku mojemu zdziwieniu wszystko poszło dobrze. Dlatego ośmieliłem się podjąć tego reprezentacyjnego zadania tutaj w Zielonej Górze.

Śledząc swoją biografię stwierdziłem ponadto, że zarówno w moim życiu prywatnym, jak i zawodowym istnieje szereg odniesień do Polski. Zaczęło się to już w dzieciństwie. Po tym, jak nasze mieszkanie w Essen zostało zburzone gradem bomb, jakie spadły na miasto, moja matka i ja zostaliśmy ewakuowani do Parchwitz koło Legnicy (dziś Prochowice – przyp. tłum.). Początkowo żyliśmy najspokojniej na Dolnym Śląsku, dopóki nasz pobyt nie zakończył się w sposób dramatyczny wkroczeniem Armii Czerwonej.

Co jeszcze mam do powiedzenia na temat stosunków polsko-niemieckich? Niemało! Dwie polskie synowe wzbogacają naszą rodzinę swoim wdziękiem, życzliwością i wykształceniem. Także w sporcie odnoszę korzyści dzięki Polsce. Niedawne zdobycie przez moją ulubioną drużynę Borussia Dortmund, po długim okresie posuchy, tytułu mistrza Niemiec zawdzięczać należy bądź co bądź trzem czołowym polskim graczom.

Ale i w moim zawodzie Polska odegrała niemałą rolę. Byłem obecny, jak Willy Brandt pod koniec 1966 roku w niewielkim gronie dziennikarzy ujawnił swoją wizję odważnej polityki wschodniej Republiki Federalnej Niemiec. „Musi się nam udać zbudować z Polską tak dobre stosunki, jak z Francją“, powiedział wtedy. „Klucz do tego leży w Moskwie“. W środku zimnej wojny był to pomysł więcej niż niezwykły. Byłem nim zachwycony i jako dziennikarz stałem się zdecydowanym orędownikiem polityki wschodniej i polityki odprężenia.

W swojej karierze zawodowej miałem ten przywilej, że pracowałem po obu stronach żelaznej kurtyny. Najpierw z Paryża i Brukseli przekazywałem relacje o NATO i EWG, poprzedniczce dzisiejszej Unii Europejskiej. Potem byłem korespondentem w Moskwie i Berlinie Wschodnim, kolejne etapy to Waszyngton i Nowy Jork. Polska wkroczyła dla mnie do gry w 1988 roku, gdy kraj walczył o uwolnienie się od imperium sowieckiego. Informowałem wtedy w specjalnych programach o dramatycznym wydarzeniach, które doprowadziły do zakończenia podziału Niemiec i Europy. Rola, jaką Polska odegrała w tym epokowym zwrocie, wywarła na mnie wielkie wrażenie. Już wtedy uświadomiłem sobie, że w celu kontynuacji polityki wschodniej Brandta zjednoczona Europa koniecznie potrzebować będzie inspirującego członkostwa Polski.

W naszej rozgłośni Polska zawsze odgrywała wyjątkową rolę. Już w latach 50-tych dla rozgłośni Westdeutscher Runkfunk regularnie przekazywał relacje z Warszawy legendarny Ludwig Zimmerer. W 1971 roku doszła do tego telewizja. Mimo ograniczeń nakładanych wówczas na dziennikarzy przez reżim komunistyczny, nasi korespondenci intensywnie informowali o prowadzonej przez ruch Solidarność walce o wolność. Dziś także utrzymujemy w Warszawie liczne studio, odpowiadające historycznemu i przyszłemu znaczeniu Polski.

Ponieważ pytanie, czy potrzebne jest radio publiczne spotkało się wczoraj z odpowiedzią negatywną, chcę dziś dać na nie moją odpowiedź. Tak, radio publiczne jest instytucją ważną. Musi ono jednak być niezależne i wypełniać swoją misję programową. W procesie kształtowania Republiki Federalnej Niemiec jako demokratycznego, postępowego i sprawnego państwa radio publiczne sprawdziło się w każdym razie bardzo dobrze. Także i z tego względu jego wolności pilnuje Federalny Trybunał Konstytucyjny.

Jako honorowy ambasador Polsko-Niemieckich Dni Mediów 2011 zyskałem cenną wiedzę. Dzięki nominowanym pracom wiele dowiedziałem się o aktualnym rozwoju sytuacji w Polsce. O cudzie gospodarczym nad Wisłą, o sukcesach polskich przedsiębiorstw w Niemczech i zadowolonych niemieckich przedsiębiorcach w Polsce. Właściwie powinienem był o tym wiedzieć wcześniej, gdyż prace te ukazały się przecież w niemieckich mediach. Ale stale doświadczamy, że w powodzi informacji z całego świata dobre wiadomości i informacje o pomyślnych wydarzenia jedynie z wielkim trudem docierają do publiczności.

Pomijając tragedię katastrofy samolotu pod Smoleńskiem z Prezydentem Lechem Kaczyńskim i jego wysokiej rangi delegacją na pokładzie, Polsce nie udało się skorzystać z zasady „good news are bad news“, do której odwołują się gazety angloamerykańskie, co pokazuje, że Polska niezłomnie porusza się do przodu właściwym, aczkolwiek spokojnym torem.

Jako długoletni korespondent potrafię zrozumieć moje koleżanki i kolegów, którzy mają w swoich macierzystych redakcjach trudności z ulokowaniem materiałów, ponieważ tematyka ich relacji nie przyciąga powszechnej uwagi dramatycznymi wydarzeniami, poważnymi nieprawidłowościami czy skandalami. Tym bardziej trzeba wykazać umiejętności dziennikarskie, a także pomysłowość, aby mimo życzliwego, ale zdecydowanego braku zainteresowania redakcji jednak zamieszczać relacje. Z profesjonalną przyjemnością odnalazłem tę jakość w nominowanych pracach niemieckich i polskich koleżanek. Ci spośród nominowanych, którzy nie wygrali, powinni pocieszyć się olimpijską dewizą, że najważniejszy jest udział, a decyzje jury są tylko dziełem człowieka.

Wszystkie bez wyjątku prace, które znalazły się w końcowym etapie, świadczą o umiejętnościach dziennikarskich po obu stronach Odry. To, co czytałem, słyszałem i widziałem nigdy mnie nie nudziło, a dało mi interesujący, niekiedy fascynujący, a także poruszający wgląd w świat polskiego i niemieckiego życia, myśli i doświadczeń. Ze zdumieniem przyjąłem do wiadomości, że politykę można uprawiać zza grobu. I ja także uwielbiam Fryderyka Chopina jako wielkiego kompozytora. Mój zachwyt dla niego jeszcze wzrósł, gdy teraz dowiedziałem się, jak dał się we znaki nazistom. Z zainteresowaniem czytałem o tym, jak różny może być los wędrownych robotników. Imponuje mi, jak polskie firmy zdobywają uznanie na rynku niemieckim. Wcześniej nie przypuszczałbym, że jest to możliwe! Dowiedziałem się także, jak odmiennie Niemcy i Polacy widzą Grunwald i Tannenberg. Zaskoczyło mnie, że polska gospodarka podejmuje się osiągnąć w niedługim czasie taką samą efektywność, jak niemiecka. Za ekscytującą uznałem detektywistyczną historię o poszukiwaniu prawdziwej polsko-niemieckiej pary rodziców dzisiejszego 63-latka.

Bez obaw! Nie będę tu wymieniał wszystkich nominowanych prac, choć wszystkie by na to zasługiwały. Ale zostaną one za chwilę uhonorowane podczas wręczania nagród. Jako byłego dyrektora radia cieszy mnie zawsze, gdy na antenie opowiada się umiejętnie takie historie, jak osobisty portret Warszawy czy wizyta w Nowej Hucie. Wtedy w głowie od razu rodzą się odpowiadające im obrazy. Podróż po Polsce obu gwiazd niemieckiej telewizji ponownie pokazała, że w formie zabawnej rozrywki można przekazać wiele informacji.

Żadna praca mnie nie znużyła. Odnosi się to także do dokumentacji – opisujących drogę Warszawy na Zachód, różnice w poziomie rozwoju gospodarczego w Polsce, odważnego filozofa z Raciborza czy wizytowane przez polskich kolegów kwitnące regiony we wschodniej części Niemiec. Szczególnie poruszyły mnie opowiadania dziewcząt z Oświęcimia. Takie prace należy włączyć do programu szkolnych lekcji.

Zwróciłem uwagę, że wszystkie prace są poprawne politycznie. Bardzo staranne, nigdy pieprzne czy zbyt słone. W obu krajach z pewnością nie brakuje spraw brzydkich. Ale gdy była mowa o zaległościach, w pracach ocenianych przeze mnie robiono to ze zrozumieniem, a nawet życzliwie. Może to ostrożne wzajemne podejście bierze się ze szczególnych stosunków między Niemcami i Polakami. Ale możliwe, że wyrobiłem sobie taki sielski obraz w wyniku doboru prac. Surowej krytyce byłoby chyba trudno dostać się do finału. Nie potrafię powiedzieć, czy takie taktowne zachowanie jest wśród niemieckich i polskich dziennikarzy sprawą powszechną. Jeśli chodzi o mnie, to na pewno brałem pod lupę elitę spośród tych prac, a moim zdaniem jest co obejrzeć, czego posłuchać i co poczytać. Jest to stwierdzenie pocieszające. Ale pozostaje w niezgodzie z kierunkiem rozwoju sytuacji na naszym kontynencie. To skłania mnie do wykorzystania Dni Mediów, aby powiedzieć o procesach, które mnie – dziennikarza i przekonanego Europejczyka – bardzo niepokoją. Warunki dla dziennikarstwa w Unii Europejskiej stale się pogarszały. Ma to szereg przyczyn. Gazety od lat mają trudności z efektywnym gospodarowaniem. Ta tendencja zaostrzyła się jeszcze bardziej wraz z drastycznym spadkiem sprzedaży i skurczeniem się rynku reklam w związku z pojawieniem się internetu, co doprowadziło i nadal prowadzi do redukcji redakcji, rezygnacji z redakcji lokalnych, łączenia gazet w ramach jednego wydawnictwa lub po prostu ich likwidacji, a dotyczy to czasem także gazet z tradycjami.

Oddalamy się coraz bardziej od dawnej różnorodności. Mniejsze redakcje tylko z trudem są w stanie utrzymać niezbędne standardy jakościowe, bowiem dziennikarze z braku czasu nie mogą zachować w swej pracy należytej staranności. Dotyczy to zarówno zatrudnionych na stałe, jak i niezależnych współpracowników. Tego opłakanego stanu dopełniają sytuacje, kiedy ze względu na koszty nie można obsłużyć jakichś wydarzeń przy pomocy własnych reporterów. Zachęcającą, ale jednocześnie wątpliwą pomocą służy sieć. Zamiast zrobić dokumentację na miejscu ściąga się informacje z Internetu i kleci z nich własny materiał, niestety bez ostrzegającej adnotacji „wszystko bez gwarancji“. Dziennikarstwo komputerowe coraz bardziej zyskuje na znaczeniu.

Operuje ono na kolorowym polu pełnym owoców – i tych pożywnych, i tych trujących. Pomiędzy poważnymi informacjami kryje się mnóstwo sygnałów od lobbystów, które są zamaskowane jako wiadomości. Są to przekazy, które dziennikarze z powodu braku czasu lub dostatecznego doświadczenia z łatwością przyjmują jako ważne informacje.

Lobbyści są wszędzie. Ich biotopem jest sieć. Pracują dla firm, partii, rządów, kościołów i związków zawodowych. Ich celem nie jest informowanie społeczeństwa, a interes ich zleceniodawców. To, czym się zajmują, jest takim samym złem, jak cenzura. Jest to dezinformacja. Ich biznes kwitnie zwłaszcza w sytuacjach ekstremalnych, na przykład podczas wojen. Za duże pieniądze rozpowszechniają wśród dziennikarzy swoje prawdy. I to niestety nie bez powodzenia! Tanie dziennikarstwo temu nie zaradzi. Pomoże tylko jedno: dziennikarstwo profesjonalne, a ono kosztuje.

Ale niebezpieczeństwo grozi mediom w zjednoczonej Europie nie tylko z powodu ograniczeń ekonomicznych, ale i nacisków politycznych. Po upadku imperium sowieckiego taki rozwój sytuacji w Europie uważano właściwie za niemożliwy. Szczególnym przykładem są Węgry, sprawujące obecnie przewodnictwo Rady Unii Europejskiej. Odpowiedzialna funkcja nie pociągnęła za sobą niestety odpowiedzialnego postępowania w zakresie przestrzegania wolności prasy. Węgierska partia rządząca rozprawiła się z mediami przy pomocy pozornie demokratycznych środków, które nie tak łatwo uchylić. Teraz społeczeństwo będzie otrzymywać informacje, odpowiadające władzy politycznej. Uprawianie krytycznego dziennikarstwa może mieć odtąd bardzo nieprzyjemne konsekwencje prawne. Ale będzie także można przykręcić śrubę pod względem finansowym, np. poprzez presję na reklamodawców.

A Unia Europejska? Najpierw było wielkie oburzenie, ale potem po paru kosmetycznych retuszach Komisja i Parlament wyraziły zgodę. Chadecka większość nie chciała urazić swoich partyjnych przyjaciół na Węgrzech. Złych wzorów już wcześniej nie brakowało. Silvio Berlusconi i Nikolas Sarkozy traktują media jako instrument utrzymania władzy. Włoch przejął już kontrolę nad większością mediów, Francuz poprzez swoje wpływowe kręgi bez żenady prowadzi politykę personalną w telewizji, radiu i prasie.

Te przykłady mogą szybko znaleźć naśladowców, zwłaszcza w krajach, które dopiero niedawno odzyskały demokrację i suwerenność. W każdym bądź razie niezależna organizacja „Reporterzy bez granic” stwierdza wyraźną tendencję spadkową w przypadku prasy w Unii Europejskiej, spowodowaną rosnącym wpływem państwa na media. Poprzez publiczną krytykę, groźbę wnoszenia pozwów oraz presję na ujawnianie źródeł informacji i stosowanie podsłuchów w UE nasila się działania przeciwko krytycznym dziennikarzom.

Chwała Bogu nie wszędzie tak jest. „Reporterzy bez granic” chwalą Finlandię, Islandię, Holandię, Norwegię, Szwecję i Szwajcarię. Znajdują się one na czele światowej listy „Wolności prasy”. Niemcy w 2010 roku zajmowały w światowym indeksie wolności prasy miejsce 17. Jako tako do przyjęcia! W końcu i u nas zdarzały się przypadki ingerencji państwa czy ingerencji politycznej, że wspomnę postępowanie wobec czasopisma Cicero i skuteczną odmowę zatwierdzenia redaktora naczelnego ZDF przez przedstawicieli CDU. Wielka Brytania i USA znalazły się na miejscach 19 i 20. Trochę słabo jak na macierzyste kraje wolności prasy! Polska znalazła się bądź co bądź na wysokim 32. miejscu, z widokiem na dalszą poprawę w kolejnej edycji listy. To pozycja godna uwagi, jeśli uwzględnić, że znacznie dalsze miejsca przypadły wielu renomowanym państwom UE, takim jak Hiszpania, Francja, Włochy i Grecja. Nie mówiąc już o byłych partnerach z bloku wschodniego, jak Ukraina czy Białoruś. Pod względem wolności prasy plasują się one o 100 i więcej miejsc niżej, gdzieś pod koniec tabeli.

Na tle tych krajów Polska może odwoływać się nie tylko do teraźniejszości, ale i do przeszłości. Już konstytucja z 1791 roku opowiada się w rozdziale V za wolnością obywatelską. W konstytucji marcowej z 1921 roku mówi się w artykule 105 dość jednoznacznie: Poręcza się wolność prasy. Nie może być wprowadzona cenzura ani system koncesyjny na wydawanie druków. Aktualna konstytucja zakazuje prewencyjnej cenzury środków społecznego przekazu.

Na papierze wygląda to bardzo dobrze. Czy praktyka jest zgodna z teorią – tego nie potrafię na odległość ocenić. Cztery lata temu byłem zaproszony do Sejmu jako prezydent Europejskiej Unii Nadawców. Potraktowano mnie nad wyraz uprzejmie, ale odniosłem wrażenie, że radio publiczne było w dość znacznym stopniu zdane na łaskę polityki partyjnej. Mam nadzieję, że to się zmieniło. W przeciwnym razie nie byłoby to z korzyścią dla społeczeństwa. Zresztą mam nadzieję, że podczas swojej prezydencji w Radzie Polska będzie w Unii Europejskiej zdecydowanie bronić wolności prasy.

Jeśli UE chce być naprawdę Unią postępową, to na całym jej obszarze musi obowiązywać to, co niegdyś powiedział francuski minister informacji Louis Terrenoire: „Prasa musi móc pisać, co chce, aby pewni ludzie nie mogli robić tego, co chcą.“ Niestety nie obowiązuje to Węgier – obecnego przewodniczącego Rady i innych renomowanych państw członkowskich Unii Europejskiej. Trzeba w UE pilnować, aby ta tendencja nie zyskiwała na znaczeniu. Wspólnota od dłuższego czasu znajduje się w trudnej sytuacji. Z jednej strony kilka państw członkowskich, jak Irlandia, Grecja i Portugalia przeżywa ogromne trudności gospodarcze, co grozi stoczeniem się całego projektu pod nazwą Unia Europejska po równi pochyłej, z drugiej zaś w kilku krajach niepokojąco spada akceptacja UE przez obywateli. Nie omija to także Niemiec. Ugrupowania antyeuropejskie, np. we Francji, Holandii i Finlandii osiągają w wyborach znaczący przyrost głosów.

Jeszcze bardziej niepokoi fakt, że maleje atrakcyjność zjednoczonej Europy wśród wielkich partii ludowych. Jak można w sposób przekonujący docierać z tą wielką ideą do ludzi, jeśli nie poprzez żywotną prasę, która czerpie swą wiarygodność także z umiejętności i chęci krytycznego ukazywania nieprawidłowości i naświetlania roli czołowych osobistości?

Zarówno z kręgów Parlamentu Europejskiego, jak i Komisji wciąż słyszy się, jak ważne są media. Ale w niedostatecznym stopniu wpływa się na państwa członkowskie, aby zapewniły niezależność i opłacalność prasy, radia i telewizji. To się może gorzko zemścić. Widocznie jeszcze tego tak naprawdę nie dostrzegliśmy: Unia Europejska bynajmniej nie jest tak odporna, by otrząsnąć się z każdego kryzysu. Z troską obserwuję, jak Wspólnota wypala się z powodu kryzysów finansowych i coraz częściej pojawiających się narodowych egoizmów. Nabieram przekonania, że może nas dotknąć kolejny ciężki cios, kolejny Big Bang, taki, jak światowy kryzys finansowy trzy lata temu, a prasa znów będzie tym zaskoczona.

Co prawda informuje się o różnych akcjach ratunkowych, ale nie tak intensywnie, jak nakazywałaby to powaga sytuacji. W wielu krajach Europa nie dotarła tak naprawdę nie tylko do obywateli, ale i do mediów. Brukselę zalewają wprawdzie lobbyści, ale nie są to dziennikarze. A stamtąd można przekazywać relacje o wielu sprawach, dotyczących bezpośrednio naszego życia, a także mnóstwo informacji kuriozalnych. Nic w tym dziwnego w przypadku tak złożonej instytucji jak UE! Prowadzi ona trudny interes, jak to słyszeliśmy w czasie ostatniej debaty Dni Mediów. Z drugiej strony zjednoczonej Europie udaje się – choć często w bólach i pokonując uciążliwe procedury – dokonać wielu rzeczy pozytywnych, na czym korzystają zwłaszcza Niemcy, a także Polska. Jeżeli jednak macierzyste redakcje nie okazują tym zainteresowania i nie mają na miejscu własnych korespondentów, obywatelki i obywatele niewiele się o tym dowiadują. Już samo to jest dostatecznie godne pożałowania. A jeśli dziennikarze lekkomyślnie dają się wykorzystywać jako tuba polityków, przypisujących Unii Europejskiej własną nieudolność, to na dłuższą metę jest to niepokojące. Świadomości europejskiej na pewno nie buduje ostra zabawa w blame game.

Jak Państwo widzą, denerwuje mnie, kiedy strofuje się Unię Europejską, jakby to w niej tkwiły dziś korzenie wszelkiego zła. Prasa zbyt mało te sprawy wyjaśnia. Proszę prześledzić relacje ze spotkań europejskich, takich jak spotkania na szczycie, ukazujące się w krajowych mediach. Można będzie odnieść wrażenie, że jest się obserwatorem zupełnie różnych pogrzebów. My, dziennikarze, nie potrafimy po prostu pozbyć się narodowych okularów. W naszych mediach wydarzenia są zawsze zdominowane przez naszych polityków, to nasi politycy zawsze narzucają nasz narodowy punkt widzenia, podczas gdy politycy innych państw prezentują postawy nie do przyjęcia. W ten sposób na pewno nie powstaje obraz całości.

Złości mnie taka ahistoryczna postawa, bo mam w pamięci obraz całkiem innych, wcale nie tak dawnych czasów. Kiedy będąc wtedy korespondentem w Moskwie, jeździłem samochodem przez podzielone Niemcy i PRL do Związku Radzieckiego, napotykałem dokuczliwe przejścia graniczne, kiepskie drogi, smutek na całej trasie za żelazną kurtyną, za to sporo depczących po piętach tajnych służb. Dziś przejścia graniczne do Polski są dla mnie nadzwyczajnym przeżyciem. Dlatego niepokoją mnie zapowiedzi ograniczenia układu z Schengen, jak te ze strony Danii.

Jak Państwo zauważyli, nie odniosłem się do tematu obecnych Dni Mediów: kolejnych 20 lat polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Nie jestem futurologiem, a tym bardziej jasnowidzem. Wprawdzie dużo dziś słyszałem o potencjale polsko-niemieckiego sąsiedztwa, ale nie pozwala mi to skonstruować agendy na kolejnych 20 lat. Mogę sobie jednak wyobrazić – choć w przybliżeniu nawiązując do tematu Dni Mediów w Zielonej Górze – co Polska i Niemcy mogą zrobić dla Europy. Sądzę, że oba kraje mają do spełnienia kluczową rolę. Polska ogromnym wysiłkiem całego narodu i takich postaci, jak Wałęsa, Mazowiecki, Geremek i Michnik uruchomiła proces jednoczenia Europy. Niemcy za rządów Helmuta Kohla wykorzystały ten zapoczątkowany przez Polskę proces, aby po uzyskaniu jedności niemieckiej usilnie zabiegać o jedność Europy. Polska ze swoim autorytetem moralno-politycznym oraz Niemcy ze swą siłą polityczną i gospodarczą mają najlepsze przesłanki, aby doprowadzić do ustabilizowania kontestowanej od dłuższego czasu jedności europejskiej i dalej ją rozwijać. Sami politycy temu jednak nie podołają. Do przyciągnięcia ludzi potrzebna jest również niezależna, silna, a także krytyczna prasa.

Dziękuję Państwu za uwagę.

tłum. Elżbieta Michałowska