Przemówienie Ambasadora Rzeczypospolitej Polskiej w Republice Federalnej Niemiec, Marka Prawdy (15 maja 2012 r. godz. 9:45)

„Drzwi w drzwi w Europie”


Szanowni Gospodarze,
Panie Przewodniczący Fundacji Współpracy Polsko-Niemieckiej,
Przedstawiciele Fundacji Boscha, Panie Profesorze Rogall,
Panie Dyrektorze,
Dostojni Goście,
Szanowni Państwo,

do stycznia br. mogliśmy oglądać w Berlinie wystawę Obok, po niemiecku „Tür an Tür” („Drzwi w drzwi”), poświęconą historii polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Była ona spojrzeniem na nasze relacje przez pryzmat sztuki, w dużym stopniu sztuki nowoczesnej, co samo w sobie daje sygnał, że, nie tyle rekonstruujemy, ile komentujemy to, co w naszej wspólnej historii się wydarzyło. Była to oczywiście w pewnym sensie podróż w czasie, ale podróż do lepszego zrozumienia siebie nawzajem, aby wspólnie w trochę odmienny sposób spojrzeć w przyszłość. I właśnie o tym chciałbym opowiedzieć.

Chciałbym w tym kontekście zwrócić Państwa uwagę na trzy zarysowujące się dla mnie wnioski. Po pierwsze: stosunki polsko-niemieckie to więcej niż tylko wydarzenia XX wieku. Na temat wystawy „Tür an Tür” powstał film dokumentalny, w którym jeden z historyków stwierdził, że: „Czasem mamy taką tendencję, żeby patrzeć na stulecia polsko-niemieckich stosunków jako preludium do II wojny światowej”. Tymczasem w naszej wspólnej historii były stulecia różnej, raz lepszej, raz gorszej, ale normalnej współpracy i europejskiego sąsiedztwa. Przez wiele setek lat żyliśmy w pokoju. Nie zawsze jednak uświadamiamy sobie, jak bardzo tkwimy w schematach postrzegania siebie przez pryzmat wydarzeń XX wieku. Wspomniana powyżej wystawa „Tür an Tür” miała m.in. na celu otwarcie nam oczu także na inne aspekty polsko-niemieckiego sąsiedztwa. Wystawa była także próbą zmierzenia się ze stereotypami, próbą dekonstrukcji mitów. Anda Rottenberg, kuratorka wystawy, próbowała pokazać za pomocą konstrukcji ekspozycji, że przez stosunkowo długi okres czasu Polska była pozbawiona granic. Jak się nie ma granic, które bronią, to się buduje pancerz z mitów. Dlatego Anda Rottenberg umieściła część prac za kratą, jakby w klatce, aby pokazać, że my opowiadamy o tym, jaką funkcję miały te wszystkie dzieła. Taka postawa w Polsce była oczywiście reakcją na politykę Prus, które przez wiele lat utrwalały przekonanie, że Polska, Polacy do niczego się nie nadają. Więc można powiedzieć, że od XVIII wieku oba narody udały się do klatek i prowadziły dialog, który polegał na dwóch monologach. Każdy słuchał właściwie siebie. I tak przez 130 lat. Myślę, że mało jest stosunków tak bardzo zmitologizowanych, jak właśnie polsko-niemieckie. Puentę wystawy stanowiła instalacja Stanisława Dróżdża, część z Państwa może ją pamięta, „Między/Zwischen” – takie zamknięte pomieszczenie, gdzie na wszystkich powierzchniach można było odnaleźć słowo między, napisane pozornie w nieładzie porozrzucanymi literami. Każdy wchodzący do tego obiektu stawał się jego częścią, przestawał być gościem wystawy. To była taka metafora złożoności stosunków między ludźmi, grupami, narodami. Prezentacja tej pracy na wystawie miała na celu zachęcenie do odczytania paradoksów, ale także nowych szans w stosunkach polsko-niemieckich. Miałem okazję oprowadzać po tej wystawie panią kanclerz Merkel z małżonkiem, bardzo dużo czasu spędziliśmy właśnie przy instalacji Stanisława Dróżdża i doszliśmy do wniosku, że historia zawsze będzie bardzo ważnym elementem w naszych stosunkach. Właśnie teraz między Polską a Niemcami mamy przestrzeń, którą wreszcie możemy sami zabudować i to jest nasze dzisiejsze wyzwanie. Sądzę, że na tym polega dzisiejszy dylemat – albo spotykamy się w otoczeniu starych dekoracji, gdzie jesteśmy gośćmi, a te narzucają nam tematy i determinują nasze plany, albo wchodzimy do nowej przestrzeni, której jesteśmy częścią i sami wyznaczamy sobie zadania. W pierwszym przypadku, kiedy wkraczamy do tych starych dekoracji, przełamujemy mity, przełamujemy stereotypy, do upadłego rozwijamy projekty o polsko-niemieckim pojednaniu, cieszymy się, że już jakoś ze sobą możemy współpracować i chcemy zaimponować wszystkim faktem, że dobrze się rozumiemy. W drugim przypadku, 20 lat od podpisania traktatu, dojrzewamy do posiadania wspólnych planów. Wówczas zastanawialiśmy się, czy Polska i Niemcy mogą współpracować w Europie, a obecnie zadajemy sobie pytanie, co Polska i Niemcy mogą zrobić wspólnie dla Europy. Bo ile można imponować tym, że już się nie bijemy i już nie jesteśmy wrogami. Stawiamy sobie pytanie, co możemy dać otoczeniu. Mamy takie powiedzenie w Polsce: jeżeli chcesz coś zrobić dla swojego kraju, to musisz się bić z geografią. Nie tylko historia była dla nas fatalna, ale również geografia. Często dyplomaci z innych krajów zazdroszczą nam: „Wy to przynajmniej macie wspólną granicę z Niemcami”. Kiedyś odpowiadaliśmy im: „Bardzo odradzamy”.

Z dzisiejszej perspektywy już nie użylibyśmy takiej odpowiedzi.  Ta zmiana postawy zaszła także we mnie. Uważam, że wystawa „Obok” pokazała nam przestrzeń, którą teraz sami musimy zagospodarować. Przy tej okazji chciałbym nawiązać do elementów tej przestrzeni i instrumentarium, którym dysponujemy, oraz do znaczenia tego nowego między dla Polaków i Niemców. Wiemy na pewno, że w większym stopniu definiujemy naszą zbiorową tożsamość poprzez wydarzenia z ostatnich dwudziestu lat, mimo kłopotów, mimo bardzo toksycznej debaty wewnętrznej i różnych ocen transformacji.

Sądzę, że wzrost gospodarczy w Polsce przez ostatnie lata o prawie 16% mimo kryzysu w Europie, zbliżanie się Polski do średniej europejskiej już sprawiają, że żyjemy w zupełnie innej rzeczywistości. Mówił o tym m.in. Johannes von Thadden. Kiedyś Polska była postrzegana jako problem dla UE, dziś już mówi się o Polsce, jako części rozwiązania problemów. Konsument funduszy unijnych staje się powoli dawcą, nawet jeżeli jest to jedynie symboliczne. Kiedyś jeden z ekspertów agencji ratingowej AT Kearney rozmawiał ze mną i powiedział, że kiedy Polskę przesunięto z 22. na 6. miejsce wśród krajów, w których warto inwestować, to kluczowym kryterium był udział Polski w pakietach pomocowych dla Islandii, dla Mołdowy, dla Łotwy. Teraz rozmawiamy o wkładzie do Międzynarodowego Funduszu Walutowego, i to jest niezwykle ważne dla takich ocen. Mamy też przykłady, że Polska staje się pomysłodawcą pewnych rozwiązań. Czym innym jest być dawcą żołnierzy, a czym innym – dawcą idei. Czym innym jest być uczestnikiem koalicji blokujących, a czym innym jest być w grupie państw budujących. I to są te zmiany, które w zewnętrznej percepcji są dzisiaj zauważane. Może Polska jeszcze nie jest dużym graczem w Europie, ale z pewnością nie jest już tylko polem gry, na którym zderzają się interesy innych członków UE. I tu chciałbym zwrócić uwagę na kilka przykładów. Kiedy rozmawiam z partnerami niemieckimi o tym, co się zmieniło, to myślę, że najciekawszy wniosek jest taki: Polska nabrała trochę większego znaczenia, nie ze względu na jakieś zasługi historyczne, ale ze względu na zauważoną konsekwentną politykę finansową i gospodarczą. Polski przykład stał się dla Niemiec atrakcyjny ze względu na batalię o wdrożenie dyscypliny finansowej w Eurogrupie, czy w całej Unii, która w Europie jest prowadzona. Wszyscy wiemy, że mimo zaleceń strategii lizbońskiej w wielu krajach Unii beztrosko zwiększano wydatki na projekty publiczne, nie zwiększając dochodów, i ten deficyt finansowano ze środków unijnych. Widzimy dzisiaj, że wzrost zanotowały kraje, które nie miały projektów wzrostu, tylko oszczędzały, więc to dzisiejsze wołanie o wzrost jest przez nas wszystkich przyjmowane z pewną nieufnością. Jeżeli ten wzrost miałby wyglądać tak, jak polityka w ostatnich latach w wielu znanych nam krajach, to już wiemy, jak to się skończy. W Niemczech i w Polsce mówi się, że najlepszą polityką wzrostu są reformy podażowe, bez presji rynku nie będzie prawdziwych reform, bez reform strukturalnych nie będzie zaufania rynków. Więc dlatego myślę, że to jest bardzo czytelne w debacie niemieckiej, mówi się o likwidowaniu barier na rynku i w produkcji, o elastycznych rynkach. Ja bym jeszcze dodał likwidowanie hipokryzji – przecież mieliśmy często taką sytuację jeszcze przed otwarciem rynków, że było 7 000 polskich robotników budowlanych, którzy byli pilnowani przez 7 000 urzędników, sprawdzających, czy dopełniono wszelkich formalności przy ich zatrudnieniu. Jednocześnie 80 000 Polek pracowało jako opiekunki do dzieci i nikomu to nie przeszkadzało. Kilka dni temu odbyła się wizyta marszałka Senatu i w rozmowie z przewodniczącym Bundestagu Lammertem pojawił się właściwie tylko jeden temat. Przewodniczący Lammert pytał, czy Polska wobec teraz tej zmiany nastrojów w Europie w kierunku rozluźniania polityki stabilizacji ma dość siły, żeby wytrwać na tej ścieżce, na której jest obecnie. Chcę przez to powiedzieć, że Polska, nie będąc krajem tak ważnym w Europie, ani potęgą, staje się w w pewnym sensie punktem odniesienia dla tych wszystkich, którzy chcą budować nowy porządek i mają nadzieję, że Polska nie zejdzie z tej drogi. Trzeci przykład: po zmianie systemu, po 1989 roku, Polska zdecydowała się na odpowiedzialną politykę finansową. Przypominam sobie jak prof. Leszek Balcerowicz na początku lat 90-tych był w Bonn i opowiadał o swoich doświadczeniach wskazując, że: „Mieliśmy dwie drogi. Jedna była ryzykowna, druga – beznadziejna”. Wtedy też zaczęły się rozmowy o hamulcu zadłużenia, który, jak wspomniał Johannes von Thadden, mamy zapisany w Konstytucji. W Niemczech w 2009 roku wprowadzono ogranicznik deficytu, ale to jest ta sama filozofia. Niedawno byłem na uroczystości z okazji pięćdziesiątych urodzin niemieckiego ministra spraw zagranicznych i tam jeden z przywódców liberałów mówił o Schuldenbremse czyli hamulcu zadłużenia, jako o największym sukcesie liberałów i pomyśle, który Niemcy chcą przekazać całej Europie. Wypowiedź ta wywołała największy aplauz wśród 3000 gości, a ja byłem dumny, że my, Polacy, testujemy ten mechanizm dzięki Leszkowi Balcerowiczowi już od piętnastu lat. Kiedyś przyszło nam przygotować opracowanie, wyjaśniające, jak działa hamulec zadłużenia, jakie mechanizmy zostają uruchomione przy zadłużeniu na poziomie 50%, a jakie przy 55% PKB, jakie są progi ostrożnościowe i czy istnieje automatyzm sankcji. Dzisiaj jest w modzie mówienie o tym, jak zapewnić taki automatyzm. Mówiłem o tym, że przy 60% zadłużeniu ministrowi finansów i rządowi grozi „gilotyna”. Przyjmowano to z wielką radością, bo to znaczy, że jest jakiś kraj, który poważnie traktuje rygory finansowe. Polska nie była podejrzewana o szczególną kulturę polityki stabilności finansowej. Dlatego sądzę, że wiara w Polaków nie jest najsilniejszą stroną Niemców. Przypominam sobie takie debaty na początku lat 90-tych, kiedy z dużą nieufnością, z dużym dystansem przyjmowano to, co wymyślał Balcerowicz, bo obawiano się gospodarki chaosu. Uważano wówczas, że lepiej stopniowo, spokojnie zabierać się do przeprowadzania reform. Zupełnie inaczej było z USA. Amerykanie mówili: „Jesteście fantastyczni”, a my im uwierzyliśmy. Choć oczywiście bez porównania więcej wspólnego mamy i mieliśmy z Niemcami. I ostatni przykład –polska prezydencja w Radzie UE. Przewodnictwo przejmowaliśmy w momencie, kiedy wszyscy byli w złym humorze, wielu wątpiło w sens projektu europejskiego a nas pytano, czy Europa to jeszcze w ogóle jest jakaś odpowiedź, rozwiązanie, czy Europa to tylko problem. Nam Europa przyniosła rozwiązania, myśmy doświadczyli solidarności europejskiej, dlatego staraliśmy się w czasie prezydencji przedstawić optymistyczną opowieść w pesymistycznym czasie. Popieraliśmy działania stabilizacyjne w Eurogrupie. Wielu moich niemieckich kolegów twierdziło, że „sześciopak” jest najbardziej widocznym polskim sukcesem prezydencji, prowadzącym do lepszej dyscypliny budżetowej, a który został poszerzony w zapisach paktu fiskalnego, o który dzisiaj toczy się batalia. Powstała nowa logika solidarności: ufaj i sprawdzaj, przy czym nie wystarczy mówić: „potrzebujemy więcej solidarności, potrzebujemy więcej Europy”. Musimy powiedzieć, co lepiej możemy zrobić, jeżeli będzie więcej Europy czy więcej solidarności, której nie wolno mylić z solidnością. Drugim takim elementem naszej sygnatury polskiego przewodnictwa w Radzie Europejskiej są polskie starania o zapobieganie podziałom w Unii Europejskiej, sprzeciw wobec równoległych struktur decyzyjnych, tworzenia odrębnych instytucji. To jest historia dobrze znana. Po prostu widzieliśmy ryzyko, które może powstać, jeśli dziesięć krajów, które nie wejdą do kręgu bliższej współpracy, stworzy odrębną polityczną tożsamość. To mogłaby być bardzo niebezpieczna tendencja. Co to znaczy dla Polski i Niemiec? Myślę, że prezydencja Polski w UE pokazała jednoznacznie, że Polska i Niemcy kierują się podobnymi instynktami w debacie na temat polityki fiskalnej, reguł gospodarowania. Poza tym oba kraje mają dużo do stracenia, jeżeli doszłoby do fiaska integracji europejskiej: Niemcy – bo są za silne, Polska – bo za słaba. To znaczy: Niemcy – bo za silne, żeby bez umocowania europejskiego czuć się komfortowo, Polska jest za słaba, mimo wszystko, żeby samodzielnie zadbać o swoje interesy, żeby czuć się bezpiecznie bez instytucji unijnych. Myślę, że i tu jest element wspólnoty interesów obu naszych krajów – Niemcy mają „nadwagę” w Unii Europejskiej i muszą ją maskować. Tandem niemiecko-francuski w Unii, jak dobrze wiemy, jest niezbędny, aby jakikolwiek problem dał się rozwiązać, ale ten tandem rozwiązywania problemów może stać się problemem. Już dzisiaj współpraca tych dwóch krajów może drażnić Europę, słusznie czy niesłusznie, i wywoływać krytyczne debaty. Polska jest w tej chwili częścią nowej europejskiej rzeczywistości i jako taka może odegrać rolę na rzecz powodzenia europejskiego projektu. Myślę, że Niemcy mają swoją odpowiedź na pytanie, na ile ważna jest współpraca z Polską, i jaki sens ma Polska w Europie. Myślę, że wiele dużych krajów europejskich nie ma jeszcze takiej odpowiedzi, która by ich przekonywała, że Polska może być potrzebna. Z tego wynika, że albo znajdziemy dla siebie jakąś rolę wśród tych, którzy przejmują cząstkę odpowiedzialności za przyszłość Unii, albo pozbawimy się wpływów. Myślę, że nie jest dla nas alternatywą krajów członkowskich, tych wszystkich, którzy nadrabiają. To jest naturalne zaplecze Polski, ale Polska powinna się raczej wystrzegać wepchnięcia w rolę defensywną. Polska ma pewien kapitał reformatorski i te wszystkie atuty, o których przed chwilą mówiliśmy. Ale to współdziałanie z grupą odbudowy oznacza bliską współpracę z Niemcami. I tutaj oczywiście trzeba umieć wyjaśnić, że Polska jest czymś więcej niż tylko asystentem Niemiec. Bo to jest zarzut, który pojawia się zawsze w polityce wewnętrznej i pojawia się coraz częściej w Europie. Uważam, że Polska może uwierzyć w to, że mówi swoim głosem. Polska nie zrobiła reformy pod niczyje dyktando, Polska promowała Partnerstwo Wschodnie ze Szwecją, czyli potrafi coś zrobić bez Niemiec, co jest przecież dla nas wszystkich ważną szansą, i myślę, że w Berlinie zostało to dobrze odebrane. Chcę przez to powiedzieć, że zbliżenie polsko-niemieckie zyskuje na substancji, która za tym zbliżeniem przemawia. Powstaje szansa do racjonalizacji języka, którym się porozumiewamy i dzięki temu możemy budować wspólną przyszłość w nowych dekoracjach. Łatwo jest krytykować, nie patrząc na to, co jest właśnie tą przestrzenią między. Im więcej tematów europejskich, tym mniej prowincjonalne stają się nasze relacje.

Na zakończenie chciałbym odnieść się do kryzysu zaufania do projektu europejskiego. Mamy do czynienia z renesansem politycznych uprzedzeń, populizmu i antyeuropejskich nastrojów.

Wiemy, że Europa odzyska zaufanie, jeżeli pokaże, że umie rozwiązywać konkretne problemy, a nie tylko głosić hasła: „Więcej Europy, więcej wszystkiego”. Europa potrzebuje także nowego impulsu w wymiarze poczucia wspólnoty, uzasadnienia, Gründungsdebatte. Inaczej mówiąc, potrzebna jest nowa europejska opowieść, która nie unieważnia projektu pokojowego, bo to jest ważne i zawsze będzie, ale każde pokolenie musi mieć swoją opowieść, która będzie uzupełniać tę pierwotną. Jeżeli chcemy przekonać ludzi do dalszych kroków integracyjnych, albo do późniejszego przechodzenia na emeryturę, to musimy im powiedzieć, dlaczego to jest takie ważne, w imię jakich wartości mamy ten projekt realizować wspólnie, czy jest jakaś nadrzędna wartość, która przemawia za tym, że powinniśmy się w takich wypadkach trzymać razem. Nasze wyzwania wobec globalnych zagrożeń są oczywiste. Ale bez takiej kulturowo-wspólnotowej świadomości trudniej zdefiniować, czym jest kryzys. Dzisiaj inaczej kryzys definiują ci, którzy biorą, a inaczej ci, którzy dają, ci, którzy pożyczają i ci, którzy udzielają pomocy finansowej. Bez tego głębokiego poczucia wspólnoty trudniej będzie spotkać się w jakimś wspólnym zrozumieniu dzieje aktualnych wyzwań. Z perspektywy naszych krajów taką europejską opowieścią jest przełom 1989 roku, pokojowa rewolucja, jak to się mówi w Niemczech. Ja wiem, że patos wolnościowy wyszedł z mody, ale przystąpienie do Unii Europejskiej było dla nas przecież powrotem do wolności. Do wolności rozumianej jako możliwość samodzielnego kształtowania rzeczywistości. Wolności rozumianej nie romantycznie tylko bardzo konkretnie, pragmatycznie. Taka wolność do podejmowania trudnych decyzji gospodarczych. Testem tak rozumianej wolności jest na przykład rentowność polskich obligacji dziesięcioletnich. Rozmawiałem o tym z prezydentem Gauckiem przed jego wizytą w Polsce. Wiele czasu spędziliśmy na omówieniu kwestii, w jaki sposób prezydent ma opowiedzieć o swoich doświadczeniach z przeszłości. Jak wiemy, dla niego retoryka wolności jest bardzo ważna, ale często krytykowana, ponieważ wydaje się pusta. Otóż dla nas ona nie jest pusta – oznacza, że wykorzystanie szansy samodzielnego kształtowania rzeczywistości prowadzi do tego, że Polska zyskuje na wiarygodności na rynkach finansowych, że może stosunkowo tanio pożyczać pieniądze, bo rynki mają do nas coraz większe zaufanie, a jak wiadomo: rynki nie mają sumienia. Ten przykład dobrze wykorzystanej wolności jest czymś, co nam się przydarzyło, a w co już przestaliśmy wierzyć, że będzie możliwe. Pamiętamy przecież, że Polska dla mojego pokolenia była poczekalnią, to znaczy jakąś nierzeczywistością – musisz wyjechać, żeby w twoim życiu coś zaczęło mieć sens, coś się wydarzyło. Ale doświadczenie z 1989 roku to także dowód na to, ze sukces można osiągnąć razem. Tak jak nasz region Europy Środkowo-Wschodniej. To był sukces współzależności, tak i dzisiaj sukces możemy osiągnąć razem. I jest w tym taki interesujący aspekt polsko-niemiecki. W ubiegłym roku w październiku odbywały się w Lipsku uroczystości związane z rocznicą demonstracji z 9 października – tych wielkich demonstracji, które przyniosły właściwie  przełom w rewolucji w b. NRD. Przy tej okazji spotkałem Rolanda Jahna, obecnego szefa Urzędu ds. Akt Stasi. Po raz pierwszy Lipsk zorganizował te obchody z Polską, z Gdańskiem. Roland Jahn powiedział wówczas: „Tam na Ringu, czyli na ulicach Lipska, maszerowała z nami Solidarność, bo doświadczenie Solidarności z 1980 roku było dla nas kluczowe”. W Polsce pamiętamy, że również nabożeństwa w Nikolaikirche były dla nas niezwykle ważne, bo wówczas latem 1989 roku wiedzieliśmy, że nie możemy być wyspą, że możemy osiągnąć sukces, jeśli także im się uda. Dlatego kiedy odbywały się modlitwy w Nikolaikirche, to myśmy modlili się z nimi. Tak jak z nimi szła Solidarność, Markus Meckel może o tym bardzo wiele opowiedzieć. Po raz pierwszy pojawiła się wówczas  wspólnota losów – Roland Jahn notabene to ten student, który w 1981 roku jeździł z flagą Solidarności w Jenie, i za to go oczywiście zamknęli. Przez to chcę powiedzieć, że możemy więcej wydobyć z tego wspólnego doświadczenia obu naszych krajów, właśnie na potrzeby tych debat, które dzisiaj są nam tak niezbędne. Spotkałem dzisiaj panią Eggert ze Schwerina, która należała do grupy uchodźców enerdowskich b. NRD, którzy latem 1989 roku przez Warszawę chcieli dostać się do drugiego państwa niemieckiego. Pani Eggert marzyła o życiu w wolnym kraju. Jej marzenie było także częścią mojego marzenia. To nie jest tak, że Polacy i Niemcy mieli zawsze w tym samym czasie te same marzenia. W tym samym czasie mieli różne przeżycia, ale nie były to te same marzenia, które się spełniały. I na wystawie „Tür an Tür” w Berlinie widać wiele przykładów na to, jak bardzo podobnie odwzorowywaliśmy w sztuce ten czas – były oczywiście obrazy demonstracji w Lipsku, w Warszawie, w Gdańsku, ale też, jak artyści opowiadali o tym okresie w obu krajach. Myślę, że to jest przykład na przełamanie fatalnej nierównoczesności – 1989 rok to jest poza wszystkim szansa na przywrócenie pewnej równoczesności. Dotychczas zdarzało nam się w tym samym czasie mówić o czymś innym, jak jedni rozliczali się z przeszłością, to drudzy patrzyli do przodu i odwrotnie, i bardzo często nie rozumieliśmy się. Dlatego zasadne jest, aby w wydarzeniach 1989 roku dostrzec część współpracy, część takiej europejskiej wspólnoty losów z bardzo wyraźnym akcentem polsko-niemieckim. Timothy Garton Ash powiedział kiedyś, że Europa jest potrzebna, żeby się bronić przed barbarzyńcami z zewnątrz i barbarzyńcami z wewnątrz. Myślę, że dzisiaj ważniejsze jest to barbarzyństwo w nas, to znaczy wszystkie patologie unijne, do których jesteśmy zdolni. Problemy w Unii Europejskiej mają charakter współzależny, międzynarodowy, a mimo to politycy robią to, co im wychodzi najlepiej, czyli uciekają w skorupę narodową. Tak rodzi się protekcjonizm, pewna gotowość akceptowania populistycznych recept i renacjonalizacja. Dla Polski i Niemiec w tych nowych dekoracjach, o których mówiliśmy, współpraca na pewno oznacza europeizację wspólnej agendy, na pewno symboliczne uchylenie tej nierównoczesności, gotowość do wkładania okularów sąsiada, kiedy patrzy się na wydarzenia w Europie, no i byłoby oczywiście bardzo pomocne, gdyby Polacy nie sprawdzali co tydzień, czy Niemcy mają dobrą pamięć, a Niemcy nie wykluczali, że Polacy oprócz historycznej traumy mają po prostu poglądy.

Dziękuję.